niedziela, 8 stycznia 2017

                    SKOK W HISTORIE


Już niecałe dwie doby 65. TURNIEJ CZTERECH SKOCZNI jest historią. Historią jakże piękną, emocjonującą oraz wzruszającą, nawet teraz gdy piszę ten post łzy małymi strumykami płyną mi po policzkach. Ale jak tu się nie wzruszyć, jak powstrzymać łzy, kiedy dane nam było oglądać zdobywanie ostatniego elementu w skokowym wielkim szlemie przez absolutnie i bezprecedensowo legendarnego skoczka narciarskiego - KAMILA STOCHA. Polski zawodnik w Święto Trzech Króli wygrał to, czego wygrać nie mógł od dobrych kilku lat, bo przecież nawet w sezonie 2012/13 kiedy zdobywał złoto Mistrzostw Świata, czy w sezonie 2013/14 kiedy wywalczył dwa złota olimpijskie w Sochi oraz zdobył tytuł najlepszego zawodnika na przestrzeni całego sezonu, nie udało mu się wznieść w górę, w geście triumfu, złotego orła - trofeum za zwycięstwo w całym cyklu turniejowym. Czekać więc na to wydarzenie trzeba było sporo, a sam Kamil wykazać się musiał nie lada cierpliwością, gdy wiedział, że w wymienionych przeze mnie wyżej sezonach był w wysokiej formie, a mimo to lekka obniżka formy zawsze przychodziła właśnie na najbardziej prestiżowy, coroczny TCS. Ta lekka obniżka dyspozycji zawsze stawała się na tyle duża, że Kamil nie mógł nawet stanąć na turniejowym podium. Do soboty... Stoch zajmując  drugie miejsce w pierwszym konkursie TCS w Obestdorfie  oficjalnie zgłosił swoją kandydaturę do walki o końcowy triumf. Nikt już wtedy nie miał wątpliwości, że choroba, która nie pozwoliła mu wystartować w Mistrzostwach Polski nie odcisnęła piętna na jego formie - otoczka w mediach robiła się więc coraz większa, momentami sięgała zenitu. W Ga-Pa Stoch objął prowadzenie w TCS znów zajmując drugie miejsce w konkursie. Jego przewaga nad depczącym mu po piętach KRAFTEM wynosiła zaledwie 0,8 pkt. - z tego powodu apetyty, szczególnie polskich i austriackich, kibiców znacznie wzrosły przed trzecim konkursem odbywającym się w Innsbrucku. Niestety, nadzieje na piękną i zaciętą walkę na Bergisel zdeptało apogeum nieszczęśliwych wydarzeń. Najpierw dotarła do nas wiadomość o wycofaniu się z całego turnieju FREUNDA, następnie o wycofaniu z konkursu Hayboecka - obu z powodu choroby. Następnie dowiedzieliśmy się, że Krafta, który dziełił przecież pokój ze schorowanym Hayboeckiem, również dopadła grypa żołądkowa, z tą różnicą, że on postanowił w konkursie wystąpić. Polscy kibice, mając na uwadze niepełną dyspozycję austriackiego rywala Kamila,zacierali ręce. Niefortunnie pech nie ominął również nas. W serii próbnej z powodu złych warunków oraz - przede wszystkim - bardzo źle przygotowanego zeskoku polski mistrz upadł. Poturbował się strasznie, najgorszym skutkiem kraksy Stocha był krwiak w okolicach barku, który zasiał niepewność - do końca nie wiadomo było czy Kamil zdoła oddać skok w konkursie, a nawet czy w ogóle da radę dalej walczyć w 65. Turnieju Czterech Skoczni. Lekarz kadry nie był zachwycony ideą występu Kamila w konkursie, decyzja co do startu należała więc do polskiego zawodnika, który wykazał się ogromną wolą walki, decydując się wystartować w zawodach, bo jak sam mówi, wiedział o co walczy.

   „Wiedziałem o co walczę i ile musiałem przejść, by znaleźć się w                 tym miejscu”

 Kamil w konkursie zajął ostatecznie 4. miejsce, oddając dobry skok w złych warunkach oraz z kontuzjowaną ręką. Kraft był 18. tracąc tym samym szansę na zwycięstwo w niemiecko-austriackim turnieju. Sam konkurs zaś wydawał się być scenariuszem komedio-dramatu - koszmarne przygotowanie zeskoku, silny zmieniający kierunek wiatr, który rozdawał karty - potwierdzeniem tej tezy, jest chociażby końcowe podium: 1. Tande 2. Johansson 3. Klimow. Batalia w Innsbrucku zakończyła się więc po I serii. Po zawodach na Bergisel wydawać się mogło, że ktoś niezwykle dowcipny i złośliwy otworzył PUSZKĘ PANDORY. Ale tą puszkę trzeba było jak najszybciej zamknąć, bo już dwa dni później odbyć się miał WIELKI FINAŁ tej prestiżowej imprezy. I chyba komuś się udało, bo w piątek wiatr nie próbował mieszać się w rywalizacje skoczków, a przede wszystkim w ostateczną batalie pomiędzy Kamilem Stochem a Danielem-Andre Tande. Po I serii Stoch odrobił stratę do Norwega, a nawet wypracował 2,8 punktową przewagę na trzecim po I serii zawodnikiem z półwyspu Skandynawskiego. Walka na odległości w II serii zapowiadała się więc niezwykle pasjonująco. Kiedy Tande zasiadł na belce Norwescy kibice mocno ściskali kciuki by ten odpalił i stał się zwycięzcą turnieju. Niestety, fantastycznie spisujący się Norweg nie oddał zadowalającego skoku, co sprawiło, że szanse na zwycięstwo zaprzepaścił. Jeśli chodzi o faworytów, na belce pozostał już tylko on - Kamil Stoch - oczekiwał na ostatni skok, którym może przejść do historii. Zielone światło, wybił się, - jak zwykle trochę spóźnił. Leciał jak posąg, nienaganna sylwetka w locie to przecież jego wizytówka. W końcu wylądował, pięknym telemarkiem przekroczył linie 138 metra o pół - było już jasne. Kamil Stoch wygrał 65. Turniej Czterech Skoczni i na stałe zapisał się w historii jako legenda skoków narciarskich wskakując do elitarnego grona zawodników, którzy w tej dyscyplinie zdobyli wszystko co najważniejsze.  

Gdy w geście triumfu wznosił ZŁOTEGO ORŁA, na jego twarzy widać było grymas bólu przełamany uśmiechem, kiedy to z kontuzjowaną reką podnosił ponad dwudziesto kilogramową nagrodę za zwycięstwo - ten obrazek tylko podsumował to jak ciężką i trudną drogę musiał przejść ten niesamowity zawodnik by 06.01.2017 roku zapisać się na stałe na pierwszych stronach historii. 

SKOKI KAMILA STOCHA PODCZAS TCS 
KAMIL STOCH PO WYGRANIU 65. TCS

Przy okazji, bardzo serdecznie zachęcam do odwiedzenia jednych z najlepszych stronek na facebooku o tematyce skoków narciarskich - 
FLASZKA DLA MORGERNSTERNA oraz Kocham skoki narciarskie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz